Obejrzałam ostatnio film. „Fala”, w reżyserii Dennisa Gansel, z 2008 r.
W skrócie: nauczyciel jednej z niemieckich szkół, w ramach tygodniowego projektu o autokracji, zakłada grupę o nazwie „Fala”. Od pomagania sobie w lekcjach, solidarności i wspólnego stroju grupa szybko przechodzi do radykalniejszych posunięć, a w końcu nieszczęścia…
Film jest rzecz jasna przejaskrawiony, bo tydzień to jednak troszeczkę za mało, by utworzyć organizację faszystowską. Ale dobrze pokazuje lawinę wydarzeń, które niekoniecznie musiały po sobie wystąpić.
W tym filmie widziałam młodzież niemiecką, ale nie różnili się zbytnio od współczesnych Polaków, maturzystów. O nazizmie i Hitlerze wspomniano tylko raz, przelotnie, temat nie wymagał dyskusji. Wiedzieli, o co chodziło, młodzi byli świadomi powodów, dla których fuhrer mógł zdobyć władzę. Nie byli jakimiś kibolami, „łysymi pałami”, może poza jedną czy dwoma osobami.
I tym młodym, przesiąkniętym współczesnością ludziom, świadomym swej przeszłości, zadano pytanie: „Czy historia może się powtórzyć”?
To, że się „powtórzyła”, nie zależało od tego, że byli Niemcami. Bieda, bezrobocie, też nie było powodem – wszyscy, jeśli nie byli bogaci, to przynajmniej mieli przyzwoite warunki bytu. Więc dlaczego, mimo pozornego braku powodów, ochoczo tworzyli organizację autorytarną?
Bo poczuli WIĘŹ. Coś, czego współczesne społeczeństwo absolutnie nam nie daje, wręcz wyśmiewa takie postawy. Podstawowe poczucie więzi czujemy wobec rodziny, to naturalne. Ale nie zawsze rodzina ma czas, jest dość blisko, może pomóc na problemy. A człowiek, poza nielicznymi wyjątkami, potrzebuje poczucia przynależności do pewnej grupy.
Można próbować nam wcisnąć, że jesteśmy Europejczykami, Polakami, więc należymy do jakiejś grupy, utożsamiamy się z nią i nie potrzebujemy nic więcej. To się nazywa ATOMIZACJA SPOŁECZEŃSTWA. Oznacza, że każdy jest niezależny, samodzielny, ale przede wszystkim SAM. Samolubny, liczy się tylko własna korzyść, wszystko ma cenę, nic nie zrobisz za darmo, ani dla ciebie nie zrobią.
Człowiek potrzebuje przynależności, swojego „stada”, które mu pomoże. Chodzi tu o grupę mniejszą od narodu, a większą od rodziny. Kogoś REALNEGO, nie kumpli z gry on-line czy jakiegoś portalu.
Może to nie jest na początku zauważalne, wydaje się, że nie potrzebujemy grup opartych na autorytecie kogoś, kogo znamy i darzymy szacunkiem. Teoretycznie autorytetem jest Kościół… konia z rzędem temu, kto mieszka w mieście 50 tys.+ i zna swojego księdza. Mało tego, jeszcze coś robi poza chodzeniem co niedziela i święta na Mszę. Takich osób, zwłaszcza młodych, jest naprawdę mało. A w dzisiejszych czasach każdy, kto choćby pretenduje do miana autorytetu, musi zostać opluty i w jakiś sposób zdyskredytowany, słusznie lub nie. Wyjściem nie jest, niestety, przynależność do większych grup, które nie należą do mainstreamu. Żeby wstąpić do jakiejś jednej ze skrajnych, niszowych grup, trzeba mieć odpowiednie upodobania. Więc nie jest to oferta dla większości.
I zasadniczo taki sam obrazek młodzieży mieliśmy pokazany w „Fali”. I ta młodzież znalazła oparcie w grupie. Wystarczyło tylko, że wyznaczyli sobie lidera, nazwali się i zrobili logo? Nie o to chodziło. Przełom nastąpił, kiedy wybrali przywódcę – nauczyciela, który miał poważanie już wcześniej. Po czym przywódca pokazał, że samą charyzmą jest w stanie utrzymać dyscyplinę. DYSCYPLINA. Coś, co jest uważane za przejaw niezdrowy, bo (nie wiadomo czemu) krępujący swobodę myślenia.
Odrobina dyscypliny. I młodym ludziom się to spodobało, wcześniej tego nie mieli. I naprawdę szybko, choć podświadomie, poczuli, że nie chodzi tylko o przeponę czy krew w mózgu, ale i o szacunek, jedność grupy.
Drugi krok. Pokazano im, że muszą działać razem, dzięki czemu wszyscy odniosą korzyści. I nagle pojawiła się solidarność, o jakiej ta grupa nastolatków wcześniej pewnie nie śniła. Ci, którzy byli przeciwni, po prostu opuścili grupę. Mieli wolny wybór.
Moim zdaniem, gdyby ta grupa zatrzymała się na tym etapie, a nauczyciel miał większy udział w działaniu Fali, nic złego by się nie stało. Utemperowano by tych, którzy łamią zasady lub je wręcz sobie dopisują. Niestety, nauczyciel nie wykorzystał potencjału młodzieży. Oni potrzebowali celu. Nawet, jeśli to tylko uczenie się do matury, a przy okazji dzielenie się problemami. No, może jakaś akcja typu „sadzenie drzew”. Ba, patrząc utopijnie, mogliby założyć firmę. Efektywność pracy musiała by być spora: „pracujemy dla dobra całości”.