O lekturach i internecie, czyli skostniałość polskiej oświaty

WSPÓŁCZESNA EDUKACJA

Współczesna edukacja w szkole zakłada, że uczeń ma czytać, czytać i się uczyć. Tymczasem ile razy się nie spojrzy, wydaje się, że ta droga jest ślepa. Im wyższy poziom, tym więcej nieużytecznej wiedzy. W podstawówce i po części gimnazjum uczymy się rzeczy w sumie praktycznych (czytanie, pisanie, zajęcia techniczne, plastyczne, muzyka – częściowo nieaktualna, poznawanie wielu zawodów, kultur).

Od wieków zdolności praktyczne i przygotowanie do zawodu było priorytetem w edukacji latorośli (w każdej klasie społecznej). Lektury filozofów, poezja i muzyka rozwijały etycznie, prace Arystotelesa czy Macciavelego (suto korzystali z nich im współcześni, należy zauważyć) dawały wskazówki, jak uprawiać politykę czy hadel. Umiejętność czytania i pisania była w gruncie rzeczy elitarna (w XVI wieku zdarzali się średni kupcy nieumiejący pisać), więc i książki takie pozostawały. Z czasem literatura stawała się coraz popularniejsza. Książki stanowiły, poza muzyką i poezją, główną rozrywkę i edukację osób wyszktałconych, rozbudzonych estetycznie. Dzieła i autorzy popularni w swoich czasach, poczytni, po latach zostają wyłowieni z gąszcza i mnogości przedstawicieli swojej epoki lub uznani za prekursorów, by zostać umieszczonymi w spisie klasyki literatury. Po czym zostac wrzuconym do kanonu lektur szkolnych. Masakra.

W dzisiejszych czasach książek jest za dużo. Nikt nie jest w stanie nadążyć za natłokiem liter, autorów, których trzeba znać i czytać. Tymczasem wiek XX przyniósł nam nowe nośniki idei i informacji: radio, telewizja, kino, internet. Ale filmy też trzeba znać. Te trudne i ambitne, i te, które treści nie miały, ale stały się kultowe (np. „Dirty Dancing”). Ludzie z natury nie są skłonni do ślęczenia nad książkami bez celu, więc nie ma się co dziwić rzeszy młodych ludzi, którzy nie widzą sensu i celu czytania książek. Bądźmy szczerzy – owych wartości nie dostrzegają. To tylko kolejny temat do nauczenia się, a nie pomysł na życie, nie okazja do przemyśleń egzystencjonalnych.

 

INTERNET

Edwin Bendyk w najnowszej „Polityce” pisze o generacji dzieci wychowanych na internecie (notabene zaliczam się do niego). Artykuł przedstawia w pozytywnym świetle użytkowników internetu. Kilka miesięcy wcześniej napisano (w Polityce albo Newsweeku), że dzieci internetu są niecierpliwsze, nie są w stanie czytać długich tekstów (znam z autopsji). Ale czy to źle? Z panem Bendykiem można się zgadzać lub nie, jednak autor zwraca uwagę na jednen aspekt – praktyczność. Sposób przekazu jest inny, ale można się więcej nauczyć, jesteśmy bardziej elastyczni, chłonni i otwarci. Zamiast zakuwać, wolimy coś wyszukać w internecie, coraz częściej na Wikipedii, portalach, specjalistycznych blogach. Stricte praktyczność oznacza niezaśmiecanie sobie głowy niepotrzebnymi informacjami.

Miałabym jednak pewne zastrzeżenia odnośnie źródeł wiedzy w internecie. Gdzie uczniowie zaglądają? Na ściąga.pl lub innych ograniczonych portalach. Informacje, nawet na Wikipedii (!) nie są pewne na 100%, niełatwo o złą datę czy miejsce. Z drugiej strony natłok portali, infromacji, blogów jest zastraszający. Widzimy chaos, mętlik, który odstrasza współczesnych naukowców od stosowania tej metody (jedynym wyjątkiem, jaki znam, jest mój Wróg).

GWOLI ŚCISŁOŚCI: Jedno trzeba uściślić – jestem historykiem, humanistką. Inaczej na wymianę informacji i ich przydatność patrzą biolodzy, lekarze, informatycy czy matematycy (ha! Czy teraz informatycy nie wypierają matematyków, choć ci drudzy nadal mają co robić?). Dla mnie literatura i historia ma sens, który zanika, gdy nie widzimy kontekstu. Data, rok, miejsce czy dowódcy bitwy/pokoju/rozejmu nie mają znaczenia, jeśli nie rozumiemy, po co były, w jakich okoliczościach, co to komu dało. Nie zrozumiemy protestów i strajków, Frondy, ciompich, jeśli nie będziemy znali sytuacji politycznej i społecznej, jak wyglądało życie.

Współczesna droga edukacji nie wiedzie przez książki (przynajmniej w etapie początkowym). Przypomina mi się film „Skarb Narodów” z Nicolasem Cagem, gdzie historyk-fascynat wie wszystko o początkach historii USA, natomiast jego kolega – poszukiwacz skarbów, umie główkować i wyszukiwać na Yahoo! Czyż to nie jest najtrafniejsze rozwiązanie? Niech pasjonaci, profesjonaliści znają swoją dziedzinę, a reszta niech się uczy przez wyszukiwanie.

Kultura polityczna, vol. 1.

Jacy obywatele, tacy politycy. O obywatelach mówiło się i pisało wiele, o politykach jeszcze więcej. I chociaż narzekamy, wytykamy palcem zachowania niewłaściwe, to wciąż gros osób nie zachowuje należytej kultury w kwestiach politycznych.

Najczęściej pod lupą są politycy, na świeczniku są zachowania negatywne, wyskoki, gafy, nie zaś normalna i rzetelna praca legislacyjna. Media robią z Rządu i całej administracji bandę oszustów, nieuków i chamów, którzy albo kradną, albo partaczą, bo takie postawy zdobywają oglądalność. A kiedy człowiek, zwykły człowiek, patrzy na takie zachowania, dochodzi do wniosku (zapewne nieodwracalnie), że tacy są wszyscy politycy i nabiera o nich złego mniemania. I tak się koło toczy.

A jak się zachowują zwykli, anonimowi komentatorzy, obywatele, jakich wiele? Uważają, że skoro mają wolność słowa, mogą obrażać w niewybrednych słowach nawet Prezydenta. Przykład? Wystarczy wejść na pierwszy lepszy blog polityczny antypisowski, antykaczyński czy nawet ogólniejsze [pseudo]polityczne forum dyskusyjne. Większość uwag to obelgi, wyzwiska i epitety nie wnoszące nic nowego do sprawy. Dlaczego nikt nie szanuje Prezydenta? Lżenie na Prezydenta jest także lżeniem na sam jego urząd, a to jest zły objaw.

Jak to jest, że tyle się mówi o wolności, o demokracji. Wiele osób jednak zapomina, że nie jest to wolność „szlachecka”, a demokratyczna, obywatelska, i że panują pewne zasady. A nasze państwo nie reaguje w sposób należyty na fakt, że godność Prezydenta jest naruszana. Mało tego, jeśli ktoś jest niepopularny politycznie, media mogą dowolnie obrażać delikwenta, bo publika jest po ich stronie i wiadomo, że nikt nie zareaguje, ewentualnie sprawa ucichnie w kuluarach.

Co począć?

Narzekania i utopie

Podejrzewam, że jestem zbyt poważna, wręcz śmietelnie poważna i nie mam dystansu do polskich polityków, bo strasznie mnie denerwuje ich demagogia, owijanie w bawełnę i gra polityczna. Z drugiej strony nie do końca jest to ich wina, wiele warunkują także media. W najróżniejszych dziennikach telewizyjnych prym wiodą wyrwane z kontekstu bądź upolitycznione wypowiedzi i komentarze polityków okraszone jeszcze bardziej politycznymi komentarzami dziennikarzy. Każdy, kto jest w „tym złym” obozie, jest z góry krytykowany, niezależnie od tego, co zrobił. Na Zbigniewie Ziobro wieszają psy, właściwie przyprawiają mu diabelską twarz, bo pożyczył laptopa, bo pokazał dokumenty, bo… JEST Z PiS. Dlaczego zamiast zajmować się partyjną przynależnością pana Ziobry nie zapytamy o jego wykształcenie? Dlaczego to nie interesuje opinii publicznej? Jakiś czas temu czytałam (czyżby w Angorze?) artykuł poświęcony karierze prawniczej pana Ziobro. Z góry zakładam, że skoro nikt nie żądał oficjalnych przeprosin i nie było kolejnej afery, to artykuł mówił prawdę. Otóż autorzy artykułu przedstawiają Ziobrę jako niekompetentnego prawnika, którego jedyna sprawa, jaką poprowadził, dotyczyła jego znajomych z uczelni, a którą przegrał (w sprawie zaistniał także wątek nagrywania – pan Ziobro nagrywał, rzecz jasna). I dlaczego nikt tym się nie zajmuje? Czy tak ma wyglądać prokurator generalny?

Wróćmy do mediów. Obecnym mediom potrzebna jest papka, którą się będą karmić rzesze głupich ludzi. Ewentualnie ci nieco mądrzejsi, zmęczeni słownymi przepychankami, wyłączają się z polityki, poniekąd słusznie uważając, że to jedna wielka farsa i głupoty mówią, a polityka to cyrk. I o to chyba chodzi mediom – o odciągnięcie obywateli od spraw publicznych, o jeszcze mniejsze zainteresowanie nimi, o wychowanie kolejnych rzesz biernych obywateli. Media same mącą i podsycają złą atmosferę.

I w takim środowisku wypada się wypowiadać politykom. Do głosu dochodzą showmani (patrz: Palikot), których mało kto bierze na poważnie, a którzy mają za zadanie robić dym, najlepiej zasłaniający niedociągnięcia „partii właściwej” (w domyśle: PO, czasami PiS i LiD), a gryzący przeciwników. Ostatnio zrobiła się kolejna afera w związku z wytycznymi dla posłów PO. Osobiście nic do takich wskazówek nie mam, pod warunkiem, że są rzetelne – rozumiem, że partia jako stado musi trzymać się razem, w tym mieć wspólne stanowisko, co na zewnątrz świadczy o jedności, nawet jeśli wewnątrz są jakies utarczki i trudności. Niestety, wskazówki dla członków PO mnie zawiodły – demagogia i słownictwo rodem z lat 50., gdzie półanalfabeci (czytaj: niżsi urzędnicy SB) ganiali za akowcami po lasach. Dziennik podał nawet kilka przykładów zastosowania tych wskazówek. Ale nie trzeba ich czytać, wystarczy przejść kilka stron dalej i przeczytać wywiad pana ministra Ćwiąkalskiego, gdzie przytyków dla PiS i Ziobry nie brakuje („Mam mocne dowody przeciw Ziobrze”), a właściwie porównań, ile to za jego czasów zrobiło się spraw, a za Kaczyńskich i Ziobry był tylko chaos. Z wywiadu jasno wynika, że aparat ścigania pracuje całkiem sprawnie, aczkolwiek są też zastoje i niedociągnięcia – ideał to to nie jest, ale znośny.

W gruncie rzeczy wszyscy w PO robią to samo: chwalą się, czego to oni nie zrobili, jacy są lepsi od PiSu, a jednocześnie zasłaniają swoje braki sprawami zastępczymi. I cały czas sprawiają wrażenie starających się, zapracowanych, działających. Nie wątpię, że w ministerstwach prace się toczą cały czas – w końcu od tego są niezliczone departamenty i urzędy, w których pracują osoby ze wszech miar kompetentne. Ale jednak wizerunek uśmiechających się do kamer ministrów, a zwłaszcza ich prezesa, zaczyna mnie denerwować. Jeśli ktoś pracuje, powinien mieć jakieś rezultaty.

Taka mała dygresyjka odnośnie rezultatów – kilka tygodni temu oglądałam posiedzenie Sejmu. Tego dnia Komisja Nadzwyczajna Przyjazne Państwo (tak, to ten konik Palikota i Poncyljusza) PO RAZ PIERWSZY zgłosiła wniosek poprawki. Przed oczytaniem wniosku pan poseł (nazwiska nie pamiętam) pozwolił sobie krótko opowiedzieć o Komisji i jej działaniu. Ważne, że stwierdził, że przeczytali kilkaset wniosków i listów obywateli, chyba nawet zasięgneli rady ekspertów. A wniosek dotyczył… ustawy spadkowej. Problem w sumie uciążliwy, bo dotyczył wymogu składania oświadczenia o stopniu pokrewieństwa w celu zwolnienia od podatku (jeśli się go nie złoży, trzeba normalnie ten podatek zapłacić). A i owszem, Przyjazne Państwo złożyło wniosek, ale miernej jakości – opozycja także miała wiele do powiedzenia na ten temat, pojawiło się sporo zastrzeżeń. Stwierdzę arogancko – ja 15 minut przed rozpoczęciem obrad skleciłabym lepszy. Tyle odnośnie wydajności  naszych urzędników.

Wracamy do pracy Rządu. W gruncie rzeczy jestem w stanie wybaczyć i usprawiedliwić zachowanie Rządu Tuska. Wszyscy wiemy, że Rzym nie od razu zbudowano i nie można Rządu rozliczać po stu dniach i rządać spektakularnych cudów widocznego dobrobytu i innych El Dorado. Lepiej zająć się daną kwestią o miesiąc dłużej, ale dokładniej, i wypracować sprawnie działającą ustawę, która nie będzie wymagała poprawek. Nasz Rząd dostał kredyt zaufania, ale nacisk mediów i opozycji przyciska go do muru, żądając niemożliwego. Współczuję tym, którzy wierzą mediom.

Czy mam jakiś program naprawy Rzeczypospolitej? Nie. Mam za to marzenie. Wyobraźcie to sobie – prezydent to osoba wykształcona, poważana, autorytatywna i z autorytetem, odpowiednimi znajomościami zarówno w kraju, jak i za granicą. Godny reprezentant Polski na arenie światowej, jednocześnie mąż stanu w kraju, potrafiący wspierać Premiera i trudne decyzje, jeśli zachodzi taka potrzeba. Słuchająca znawców, nie głupich partyjnych doradców.

Premier. Kolejny mąż stanu, potrafiący mobilizować podwładnych do pracy. Kompetentny, zorganizowany, darzący zaufaniem ministrów i wymagający. Potrafiący zażegnywać kłótnie i spory między ministrami, dochodzić do kompromisu. A jeśli państwo czeka seria bolesnych, ale niezędnych reform, podejmuje je, nawet za cenę niepopularności politycznej.

Ministrowie – ludzie wykształceni, pracujący w swojej dziedzinie. Kompetentni, zorganizowani.

Tyle, jeśli chodzi o moje utopie.

Punkt wyjścia w rozważaniach o polityce

Jest wpół do pierwszej w nocy… A ja, zamiast (jak przystało na grzeczną dziewczynkę) iść spać, siedzę i czytam, co tam Azrael znowu nabazgrał. Mam pewne kłopoty z obiektywnością (przekonania polityczne obiektywnymi? – herezje!), zwłaszcza, kiedy czytam Jego blog. Tak, widać na kilometr, że popiera PO, a przynajmniej jest zagorzałym przeciwnikiem Kaczyńskich i PiSu. Dlatego też z dystansem (nawet z lekkim marszczeniem nosa) czytam o „szaleństwie” czy innych epitetach dotyczących Jarosława Kaczyńskiego. Ot, negatywne nastawienie – tłumaczę sobie. Mam uczulenie na tego typu teksty, bo media zasypują mnie negatywnymi określeniami. Kiedy oglądam wiadomości, dostaję już przetworzone informacje razem z opinią, komentarzem sugerującym, co mam myśleć czy jaką postawę przyjąć.

Trzeba przyznać, PR Kaczyńskiego leży i kwiczy – wszystkie media wrzucają na niego jak mogą. Jak do tej pory słyszałam mnóstwo negatywnych opinii, ale żadnej nie uznałam za dość poważną czy uzasadnioną, żeby stwierdzić, że Kaczyński jest beznadziejny. Ostatnio jednak trochę poczytałam i zmieniłam zdanie.

Kiwanie głową. Pełne niedowierzania, wręcz potępienia. Nie znam się na aktach prawnych, więc nie będę się na razie  na ten temat wypowiadać, za to skupię się na zagadnieniu, które mniej więcej ogarniam. A mianowicie – wizerunek w mediach, wgląd i prezencja (w tym słowa). A tu obydwaj panowie Kaczyńscy kuleją.

Wpadka za wpadką. Wpadki Prezydenta są kuriozalne i ośmieszają go. Ale przecież Prezydent ma zaplecze! Pewnie ma stylistę czy specjalistę od wizerunku! I dotychczas dochodziłam do wniosku, że to oni nawalali. Że to tło dawało ciała, a Kaczyński tylko za to płacił.

To samo tyczy sie pana Jarosława Kaczyńskiego. Z medialnych wpadek mógłby pisać doktorat. Powiedziałam sobie, że to wina zaplecza, że chłopak nieporadny, ale może ma chociaż jakiś dobry program… Po czym przeczytałam Newsweeka, a w nim wywiad z JK. Szlag mnie trafił. Pomijam w tym momencie fakt, że dziennikarze byli nastawieni do niego negatywnie, irytowali go – dzisiaj już mało kto jest mu przychylny. Dyskusji na temat posiedzenia Okrągłego Stołu czy strajków w 1988 nie rozumiałam (za mało informacji mam!), teoria o trzymaniu mediów przez PO i Niemców jakoś przeszła (hm, jak sobie nie umieli załatwić przychylnych mediów, to z czym do ludzi?).

Tym, co mnie powaliło, była rozmowa o jego przemówieniu w Stoczni Gdańskiej. Jak to podobno miał powiedzieć, że dziennikarze/zgromadzeni stoją tam, gdzie wtedy stało ZOMO. Ojoj! Od razu sobie pomyślałam, że znowu walnął jakiś radykalny, bzdurny tekst.

„Jak przemawiałem pod stocznią, widziałem miejsce, gdzie stało ZOMO. I to, co mówiłem, miało znaczenie funkcjonalne – wy bronicie systemu, tak jak kiedyś ZOMO. My jesteśmy tam, gdzie byliśmy, bo tak jak kiedyś walczymy z komunizmem, a wyście z tego zrezygnowali”

Czytając te zdania, stwierdziłam, że to jest sprawa do przemyślenia, bo może i Kaczyński mieć nieco racji z tym bronieniem systemu. Ale następne zdanie zrzuciło mnie z kanapy:

„Przyszło mi to do głowy w czasie przemówienia, nie pomyślałem, że media wyeksponują słowa trzeciorzędne dla przesłania.”

Cholera. Niech mnie szlag! Jestem trzy razy młodsza od Kaczyńskiego, a doskonale sobie zdawałam sprawę, że KAżDE słowo się liczy. Jak bardzo trzeba być nieobeznanym medialnie, żeby nie wiedzieć, że każdy głupi tekst zostanie podchwycony? A druga sprawa – improwizacja. Jeśli czyjeś teksty są objeżdżane przez media non stop, a każdy kontrowersyjniejszy tekst wyśpiewywany przez „zachwycone” media, to jest oczywistym, że trzeba trzymać buzię na kłódkę, jeśli się chce odzyskać dobry wizerunek. Tymczasem Jarosław wyskoczył z improwizacją. A ja zapytam: warto było ryzykować? Po co?

A teraz przez weekend odpoczynek od polityki. Czas na relaks, czyli łacinę, filozofię i Marqueza. No i internet 😉

*Obydwa cytaty pochodzą z: A. Stankiewicz, P. Śmiłowicz, Mój cel to władza, „Newsweek”, 9/2008, s. 23-27.

Polska polityka

Ostatnio zaczęłam się nieco głębiej interesować polityką. Nie wyobrażajcie sobie, proszę, że zaznajomiłam się z wszystkimi najnowszymi newsami, bo jednak mam swoje ograniczenia. Gdybym miała oglądać wiadomości codziennie, prawdopodobnie by mnie wywieźli w końcu w kaftanie. Bo jak to wszystko wygląda? Polityka, raz. A dwa, to sposób podania wiadomości.

Jakiś czas temu pierwszy raz od dawna wzięłam się za Wiadomości… i kopara opadła. My mamy polityków w Polsce? Gdzie, w którym miejscu, bo ci pieniacze zasłaniają. Człowiek chce się dowiedzieć, co sie na świecie dzieje, a tu mu wyskakują z zepsutym laptopem w Ministerstwie Sprawiedliwości. A co mnie obchodzi zniszczony laptop i karty Sim Ziobry? Co mnie to obchodzi, kiedy od dawna wiadomo, że jest niekompetentny i za każdym wystąpieniem robi żałosny show? Mało tego, było to główne wydarzenie dnia w „Faktach” TVN… Litości…

Naprawdę mamy tak słabo wykształconą kulturę polityczną, by w skład Rządu wchodziły osoby tak niekompetentne, że aż karykaturalne? Rozumiem, że my się dopiero uczymy demokracji, że pewne struktury dopiero się tworzą.

Rozumiem także, czemu osoby typu A. Leppera zawodzą, gdy chodzi o poważną politykę, ale dalej włos na głowie staje. Jakby na to nie patrzeć, wszystkie osoby, które są dzisiaj na pierwszych stronach gazet (nie wiem, jak Macierewicz stoi, Wikipedia milczy na ten temat) mają wykształcenie wyższe. Kaczyńscy, Tusk, Giertychowie, Ziobro. Wydawać by sie mogło, że wykształcenie wystarczy. Czy aby?

Pomińmy wpadki J. i L. Kaczyńskich. przejdźmy do chyba jedynego rodu polityków w Polsce, do rodziny Giertychów. O ile w USA rody polityków są kojarzone pozytywnie (Kennedy, Bushowie, Clintonowie), o tyle w Polsce na dźwięk nazwiska Giertych dostajemy nerwowego skurczu mięśni lub wybuchamy niepohamowanym śmiechem. Kurcze, aż się szkoda robi, kiedy widzimy, że trzeci w pokoleniu polityk RP (Maciej) podważa teorię ewolucji za argument mając opowieści o smoku wawelskim. Owszem, jakieś osiągnięcia ma, ale na polu roślin iglastych (prof. zwyczajny genetyki drzew). Jego syn – cóż… Nie kojarzy się pozytywnie. Współczuję jego córce.

I w takim kraju przychodzi mi dorastać. Taki kraj przychodzi mi tworzyć.

Proszę Was, Wy, którzy wierzycie, pomódlcie się o to, by Polska jak najszybciej ujrzała polityków z prawdziwego zdarzenia. By polska Demokracja była Prawdziwą Demokracją.